poniedziałek, 16 listopada 2009

Winiarnia Tbilisi - winno płynie...

Niespodziewany dla wszystkich sojusz, czy też polsko-gruzińskie braterstwo broni nabiera aktualnie cech przymierza węgierskiego, co to z szablą nie miało zbyt wiele wspólnego, ale ze szklanką, proszę bardzo. Nie wchodząc zbyt głęboko w zawiłości polityczne tego wybuchowego regionu, Gruzja jako państwo dysponuje zupełnie nieprawdopodobnym wręcz arsenałem smaków i zapachów, i na nim zdecydowanie powinna poprzestać, jako na swym głównym orężu. I choć gruzińskie kolonie w Warszawie mało są jeszcze wyraziste, amatorzy kaukaskich wrażeń odwiedzają kuchnię pani Ziny na Puławskiej od lat. Dwie pozostałe restauracje gruzińskie, choć zaczynały dosyć obiecująco (zwłaszcza ta na Nowogrodzkiej, gdzie można z rzadka trafić na chinkali) rozwój swój oparły głównie na rozwoju cen odwrotnie proporcjonalnie do jakości, ilości i doboru dań.
Mamy więc Tbilisi na Puławskiej, ale nie o nim dziś mowa. Otóż kilka tygodni temu, zwabieni pląsającymi na ulicy postaciami, dostrzegliśmy nowy, przytulny lokalik na ulicy Chmielnej – winiarnię również Tbilisi. Świętując kilka dni później comiesięczny dopływ gotówki z pieniędzy podatników, postanowiliśmy wspomóc nowopowstały lokal i powrócić do literalnie upojnych wspomnień z pobytu w Gruzji. Przyjemne Saperavi w rękach niezwykle miłego i kompetentnego kipera posłużyło jako rekwizyt do prezentacji sztuki testowania wina, wypite w domu Mukuzani prezentowało się o klasę lepiej, zaś Tsinandali, uważane w Gruzji za najlepszy winny szczep pobiło wszelkie oczekiwania. Te piękne wspomnienia zagryźliśmy bakłażanikiem z orzechami i granatem, produkcji (a jakże!) pani Ziny. I tylko stojąca nieopodal na półce butelka koniaku pozostała poza zasięgiem naszych możliwości…


Wyświetl większą mapę